Czerwiec to miesiąc moich urodzin, zaczęłam więc udawać przed sobą, że zbieram się do kupy i idę w stronę wysp szczęśliwych. Ale dzisiaj wszystko jebło, kiedy moje miasto zalała woda i myślałam, że nie dojadę do pracy. Kałuże, w które wjeżdżałam samochodem były niczym moje życie: coraz głębsze i bezdenna rozpacz i nie wiadomo kiedy się to skończy. Próbowałam udawać, że się trzymam i wcale nie płacze w duchu, ale tak naprawdę chciałam wysiąść z auta i położyć się w tej brudnej wodzie i wyć. Miałam jednak nowe buty i szkoda było je zmoczyć. Poza tym układałam włosy pół godziny więc pstryknęłam tylko mentalna fotkę i sunęłam niczym żółw przez odmęty wody. Chciałam też wrócić do domu, ale każda uliczka była zalana, gdzie się nie odwróciłam to były wielkie i brudne kałuże. Wypisz wymaluj moje życie. Chciałabym się zaśmiać ale niestety to prawda. Hej życie, wolałabym się w to nie mieszać, ale nie pozostawiasz mi wyboru. Więc tak: rozpoczęcie pozytywnie czerwca można uznać za fiasko, szczęście, które czułam przez ostatnie kilka dni poszło się jebać, a ja sobie płynę i płynę.
Czułam też cały dzień zapach spalenizny, więc to może być oznaka szaleństwa albo świętości. Na bank skończę w przyczepie :P. Jednak, teraz, w miesiącu moich urodzin staram się zachować pozytywny nastrój. Więc otrzepałam portki i pomyślałam, że mogło być gorzej. Dotarłam do roboty i od razu poczułam się nieszczęśliwa, ale tez wciąż udawałam, że jest dobrze. Wiedziałam, że wieczorem napiję się winka i świat od razu nabrał barw. Coś dobrego musiało mnie przecież spotkać, prawda? Gdzieś za rogiem jest moja wymarzona bajka i czeka na mnie książę, hłe, hłe. Osobiście wolałabym milion złotych, ale kim jestem, żeby wybierać. Jeszcze 10 dni do urodzin więc zdążę się ogarnąć i będę udawała, że wszystko gra. Lubię chryzantemy. Przypominają mi o ulotności życia i śmierci. Chryzantemy na urodziny? I znicz? Hmmm, idealny prezent, wręcz wymarzony, buhahaha.
Co ze mnie za człowiek? Jestem skrzywdzona przez oziębłych rodziców i błądzę. Czy nadal obwiniam ich o wszystkie nieszczęścia w swoim życiu?!?! No, jasne :)
Próbuję odzyskać mojego kolegę z pracy, nazwę go Orlando. Więc kiedyś się pokłóciliśmy, a raczej ja powiedziałam cos co go zraniło, potem nie odzywaliśmy się kilka miesięcy i teraz chciałabym, żeby wszystko się magicznie naprawiło. Ale nie da się, to mozolna praca, trochę się odzywamy i może idzie ku dobremu, ale czuję się winna i jest mi przykro. Nie wszystko da się naprawić. Podobno na tym polega wyższość zła nad dobrem, że wszystko da się zepsuć, ale nie wszystko naprawić. To bolesne, nie powiem. To też cenna lekcja dla mnie, może jedyna dobra rzecz jaką zrobię w tym roku? Lubię go, kurde no lubię go, łączyła nas wyjątkowa wieź i gadaliśmy godzinami, dużo się śmialiśmy i myślę, że w dzisiejszym świecie to było naprawdę cos. Żałuję, że pozwoliłam na tyle miesięcy milczenia, że nie zapytałam, nie podeszłam. Trudno jest przeprosić, trudno też nieść brzemię winy i wstydu, ale wiem, że warto. Tyle, że nie wiem czy to można skleić? Podobno wszystko można, ale i mnie czasem dopadają wątpliwości. Kiedy teraz wolno powracamy do wspólnych rozmów, przypominam sobie jak fajnie było z nim przebywać i jak bardzo lubiłam nasze rozmowy. Dlaczego pozwoliłam sobie na tyle miesięcy milczenia?!?!? Dlaczego człowiek kieruje się dumą i zranionym ego, zamiast zwyczajnie podejść i zapytać: dlaczego tak się stało? Wina ewidentnie moja i muszę ponieść konsekwencje. Chciałam powiedzieć, że zdobędę jego sympatię po raz drugi, ale nie wiem czy mam dość sił. Czuję, że już nigdy nie będzie jak kiedyś, a jednocześnie wiem przecież, że może być lepiej. Pęknięta i sklejona filiżanka, wciąż jest filiżanką i czasem nawet mocniejszą.
Poza tym czy nie na tym polega dorosłość i dojrzałość? Żeby walczyć o to co się zepsuło, a nie wyrzucać? Patrzę na niego, podczas gdy on patrzy na mnie i naprawdę uśmiecham się od serca. Mówi do mnie coś, tak jak kiedyś i znów czuję znajome uczucie świetnej zabawy, zrozumienia i litości do siebie. Wbrew pozorom to miłe uczucia. Chyba lubię być pozniżana, wiązana na pewno, hłe, hłe. Żartuję, nikt nie lubi być poniżany :P. Nawet chciałam napisać dzisiaj do niego wiadomość czy go nie zalało, ale serce podpowiadało, że to za wcześnie. Lubię się przecież narzucać, ale trochę mnie głowa bolała. I kolano. I serce. I wszystko. Może jeszcze będzie tak jak kiedyś? Może odzyskam jego sympatię? Może znów będziemy się beztrosko śmiać i myśleć, że jutro możemy być szczęśliwi? Chciałabym, naprawdę bym chciała, bo patrzę na niego i naprawdę znów uśmiecham się jak wtedy. Kurde, no tak jest. Za miesiąc o takim czasie będę wiedzieć czy nasza znajomość ma się dobrze czy poszła się jebać...
Jeszcze inną znajomość próbuję odbudować, ale to o wiele trudniejsze i tu są małe szanse, że może się udać. Po prostu wiem, że się nie uda, a chciałabym, żeby było jak kiedyś, przed tym wszystkim co nas spotkało. Wszystkie znaki na niebie i ziemi mówią, że to się nie uda, że to na pewno pójdzie się jebać, ale żal. Duży żal czuję... Za rok o takim czasie będę przecież wiedzieć. Hmmm, starym ludziom pozostaje tylko czekanie.
No cóż dzieci, bawcie się, bo życie jest krótkie.
Mam w sobie dużo żalu i zalewa mnie gorycz i nie zmieni tego fakt,że zostałam zaproszona na dancing. Dancing? Dancing kurwa? Jestem za młoda na dancingi, mogłabym wciąż chodzić na dyskoteki i tańczyć latino. No może nie latino, bo mam zajechane kolano, ale mogłabym to zrobić. Dancing kurwa? Ta obelga to był cios prosto w serce? Dancing? Dancing?
Ja pierdolę, niech to się wreszcie skończy. Nie moje życie, bo jeszcze mogłabym przecież zrobić coś ważnego dla świata albo polecieć w kosmos? Kto wie? Za młoda na dancingi ale odpowiednia na podbój wszechświata, oh yeah...