wtorek, 21 maja 2024

Co zrobić jak przekwitną floksy.

 Panie i panowie, piszę to z udręką i poczuciem wstydu, ale dzisiaj jestem szczęśliwa. Serio serio. Słyszę fanfary, muzykę oceanu i szelest trzepoczących skrzydeł aniołów. Wiadomo, ze czysta radość to nie jest mój naturalny stan, raczej uginam sie pod ciężarem życia i masy problemów, kroczę dumnie przez życie narzekając na prawo i lewo, z pewną dozą odrazy do ludzi i samej siebie. Tak, tam jest mój dom i port, ale dzisiaj wezwał mnie statek matka, życie poklepało mnie po plecach i zarechotało. 


Może przemawia przeze mnie martini, ale uwierzyłam, naprawdę uwierzyłam, że życie ma sens i jest coś warte. Że jeszcze może być przepięknie i będę łodzią, która wypłynie. Ech.. zbiera mi się na lekkie mdłości i litość do samej siebie już stoi za drzwiami, ale chuj z tym. Może to ostatni taniec, ostatni podmuch wiatru, ale dzisiaj czuję, że to wszystko jest coś warte i że w innych okolicznościach mogłoby się udać. Wiem, że się nie uda, ale mogłoby.


Powód jest prozaiczny i banalny, mianowicie byłam na występach mojej córki Celestyny, bo od roku chodzi na tańce i raz za czas mają występy i powiem wam, że muzyka krąży w moich żyłach. Było super. Czuje ten flow, czuję taniec, śpiew ptaków i życie. Pierwszy raz w życiu widziałam górali tańczących salsę i podobało mi się. Te ciała, kręcenie dupami i wicie się na scenie w erotycznych spazmach. Też chcę twerkować (jak to się pisze?) i tez chce tańczyć hip-hop( hello, polska Beyonce) i nawet chciałam się zapisać, ale jak wstałam z fotela strzeliło mi w kolanie i po zawodach. W moich myślach i marzeniach będę dziką kocicą i będę twerkowac, oh yeah.


Żeby nie było tak wesoło poszłam dziś do apteki i farmaceutka, którą znam z widzenia ucieszyła się na mój widok, po czym dodała, że naprawdę jej miło się, że u mnie wszystko w porządku, hłe, hłe. W porządku to duże słowo, poprawiłam ją szybko, ale jeszcze się trzymam. Skoro sama zapytała to jej trochę powiedziałam o swoich problemach i dolegliwościach, potem poużalałyśmy się nad moim losem, prawie poklepała mnie po plecach z podziwem i szacunkiem, potem jeszcze dodałam, że chyba się już sypie więc znów mnie pocieszała, a następnie z zadartą głową i myślą, że naprawdę świetnie sobie radze i jestem bohaterka wyszłam z apteki. Pech chciał, że potknęłam się na schodach, w kolanie strzeliło, ale zacisnęłam zęby, zaczęłam klnąć siarczyście w myślach i ze łzami w oczach, kulejąc podążyłam w stronę domu. Musiałam stanąć w trochę krzywy sposób, żeby w kolanie znów przeskoczyło i wszystko wróciło na swoje miejsce, ale udało się.


Bohaterowie nie zawsze noszą pelerynę, ach... Oczywiście mam na myśli siebie.


Oczywiście.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli chodzi o godność to nigdy jej nie miałam.

 Czerwiec to miesiąc moich urodzin, zaczęłam więc udawać przed sobą, że zbieram się do kupy i idę w stronę wysp szczęśliwych. Ale dzisiaj ws...