wtorek, 4 czerwca 2024

Jeśli chodzi o godność to nigdy jej nie miałam.

 Czerwiec to miesiąc moich urodzin, zaczęłam więc udawać przed sobą, że zbieram się do kupy i idę w stronę wysp szczęśliwych. Ale dzisiaj wszystko jebło, kiedy moje miasto zalała woda i myślałam, że nie dojadę do pracy. Kałuże, w które wjeżdżałam samochodem były niczym moje życie: coraz głębsze i bezdenna rozpacz i nie wiadomo kiedy się to skończy. Próbowałam udawać, że się trzymam i wcale nie płacze w duchu, ale tak naprawdę chciałam wysiąść z auta i położyć się w tej brudnej wodzie i wyć. Miałam jednak nowe buty i szkoda było je zmoczyć. Poza tym układałam włosy pół godziny więc pstryknęłam tylko mentalna fotkę i sunęłam niczym żółw przez odmęty wody. Chciałam też wrócić do domu, ale każda uliczka była zalana, gdzie się nie odwróciłam to były wielkie i brudne kałuże. Wypisz wymaluj moje życie. Chciałabym się zaśmiać ale niestety to prawda. Hej życie, wolałabym się w to nie mieszać, ale nie pozostawiasz mi wyboru. Więc tak: rozpoczęcie pozytywnie czerwca można uznać za fiasko, szczęście, które czułam przez ostatnie kilka dni poszło się jebać, a ja sobie płynę i płynę. 


Czułam też cały dzień zapach spalenizny, więc to może być oznaka szaleństwa albo świętości. Na bank skończę w przyczepie :P. Jednak, teraz, w miesiącu moich urodzin staram się zachować pozytywny nastrój. Więc otrzepałam portki i pomyślałam, że mogło być gorzej. Dotarłam do roboty i od razu poczułam się nieszczęśliwa, ale tez wciąż udawałam, że jest dobrze. Wiedziałam, że wieczorem napiję się winka i świat od razu nabrał barw. Coś dobrego musiało mnie przecież spotkać, prawda? Gdzieś za rogiem jest moja wymarzona bajka i czeka na mnie książę, hłe, hłe. Osobiście wolałabym milion złotych, ale kim jestem, żeby wybierać. Jeszcze 10 dni do urodzin więc zdążę się ogarnąć i będę udawała, że wszystko gra. Lubię chryzantemy. Przypominają mi o ulotności życia i śmierci. Chryzantemy na urodziny? I znicz? Hmmm, idealny prezent, wręcz wymarzony, buhahaha.

Co ze mnie za człowiek? Jestem skrzywdzona przez oziębłych rodziców i błądzę. Czy nadal obwiniam ich o wszystkie nieszczęścia w swoim życiu?!?! No, jasne :)


Próbuję odzyskać mojego kolegę z pracy, nazwę go Orlando. Więc kiedyś się pokłóciliśmy, a raczej ja powiedziałam cos co go zraniło, potem nie odzywaliśmy się kilka miesięcy i teraz  chciałabym, żeby wszystko się magicznie naprawiło. Ale nie da się, to mozolna praca, trochę się odzywamy i może idzie ku dobremu, ale czuję się winna i jest mi przykro. Nie wszystko da się naprawić. Podobno na tym polega wyższość zła nad dobrem, że wszystko da się zepsuć, ale nie wszystko naprawić. To bolesne, nie powiem. To też cenna lekcja dla mnie, może jedyna dobra rzecz jaką zrobię w tym roku? Lubię go, kurde no lubię go, łączyła nas wyjątkowa wieź i gadaliśmy godzinami, dużo się śmialiśmy i myślę, że w dzisiejszym świecie to było naprawdę cos. Żałuję, że pozwoliłam na tyle miesięcy milczenia, że nie zapytałam, nie podeszłam. Trudno jest przeprosić, trudno też nieść brzemię winy i wstydu, ale wiem, że warto. Tyle, że nie wiem czy to można skleić? Podobno wszystko można, ale i mnie czasem dopadają wątpliwości. Kiedy teraz wolno powracamy do wspólnych rozmów, przypominam sobie jak fajnie było z nim przebywać i jak bardzo lubiłam nasze rozmowy. Dlaczego pozwoliłam sobie na tyle miesięcy milczenia?!?!? Dlaczego człowiek kieruje się dumą i zranionym ego, zamiast zwyczajnie podejść i zapytać: dlaczego tak się stało? Wina ewidentnie moja i muszę ponieść konsekwencje. Chciałam powiedzieć, że zdobędę jego sympatię po raz drugi, ale nie wiem czy mam dość sił. Czuję, że już nigdy nie będzie jak kiedyś, a jednocześnie wiem przecież, że może być lepiej. Pęknięta i sklejona filiżanka, wciąż jest filiżanką i czasem nawet mocniejszą.


Poza tym czy nie na tym polega dorosłość i dojrzałość? Żeby walczyć o to co się zepsuło, a nie wyrzucać? Patrzę na niego, podczas gdy on patrzy na mnie i naprawdę uśmiecham się od serca. Mówi do mnie coś, tak jak kiedyś i znów czuję znajome uczucie świetnej zabawy, zrozumienia i litości do siebie.  Wbrew pozorom to miłe uczucia. Chyba lubię być pozniżana, wiązana na pewno, hłe, hłe. Żartuję, nikt nie lubi być poniżany :P. Nawet chciałam napisać dzisiaj do niego wiadomość czy go nie zalało, ale serce podpowiadało, że to za wcześnie. Lubię się przecież narzucać, ale trochę mnie głowa bolała. I kolano. I serce. I wszystko. Może jeszcze będzie tak jak kiedyś? Może odzyskam jego sympatię? Może znów będziemy się beztrosko śmiać i myśleć, że jutro możemy być szczęśliwi? Chciałabym, naprawdę bym chciała, bo patrzę na niego i naprawdę znów uśmiecham się jak wtedy.  Kurde, no tak jest. Za miesiąc o takim czasie będę wiedzieć czy nasza znajomość ma się dobrze czy poszła się jebać...


Jeszcze inną znajomość próbuję odbudować, ale to o wiele trudniejsze i tu są małe szanse, że może się udać. Po prostu wiem, że się nie uda, a chciałabym, żeby było jak kiedyś, przed tym wszystkim co nas spotkało. Wszystkie znaki na niebie i ziemi mówią, że to się nie uda, że to na pewno pójdzie się jebać, ale żal. Duży żal czuję... Za rok o takim czasie będę przecież wiedzieć. Hmmm, starym ludziom pozostaje tylko czekanie.


No cóż dzieci, bawcie się, bo życie jest krótkie.


Mam w sobie dużo żalu i zalewa mnie gorycz i nie zmieni tego fakt,że zostałam zaproszona na dancing. Dancing? Dancing kurwa? Jestem za młoda na dancingi, mogłabym wciąż chodzić na dyskoteki i tańczyć latino. No może nie latino, bo mam zajechane kolano, ale mogłabym to zrobić. Dancing kurwa? Ta obelga to był cios prosto w serce? Dancing? Dancing?


Ja pierdolę, niech to się wreszcie skończy. Nie moje życie, bo jeszcze mogłabym przecież zrobić coś ważnego dla świata albo polecieć w kosmos? Kto wie? Za młoda na dancingi ale odpowiednia na podbój wszechświata, oh yeah...

piątek, 31 maja 2024

It's okay, Pluto. I am not a Planet either.

 Umiem być nieszczęśliwa, a szczęśliwa bywam. Mam teraz 4 dni wolnego i czuję, że dochodzę do siebie. Odpoczywam, bardziej psychicznie niż fizycznie, czytam, słucham muzykę i śpię. Czuję się dobrze, momentami bardzo dobrze. Jak można temu zaradzić, buhaha. Mam wrażenie, że w końcu wracam na swoje tory, a wszystkie gwiazdy i planety we wszechświecie wracają na swoje miejsce.

Jak w tej piosence, że chciałam płynąć na lądy nieznane, a dopłynęłam do siebie samej. Czasu żal, tak, czasu żal. Ale najważniejsze to się podnieść i krok za krokiem iść do przodu. Muszę pamiętać, że najważniejszy w życiu jest spokój. Spokój . To niesamowite zasypiać spokojnie i budzić się w takim samym nastroju. Nie biegać, nie szaleć i nie zadręczać się. Ciało zna odpowiedź, intuicja krzyczy, ale jeśli się nie słucha siebie to człowiek tonie. Tylko się nie litujcie nade mną, bo wracam do żywych, do życia, które jest moje i do siebie samej. W końcu odnalazłam drogę do domu. Ale nie do tego rodzinnego, bo to miejsce zbrodni i tam nie wrócę, chyba już nigdy, ale mam na myśli dom w swoim wnętrzu, hłe, hłe.


Idę ulicą z córką, pada deszcz, patrzymy w niebo i jestem wdzięczna. O tak, psycholodzy mają rację, że wdzięczność w życiu to podstawa. Wydaje mi się, że od dawna nie patrzyłam w niebo, dni i noce mieszały się ze sobą w bezustannym i wykańczającym biegu, a raczej gonitwie. Biegłam i biegłam i biegłam i zapomniałam, że bez względu na wszystko słońce rano wyjdzie, a nocą pojawią się znowu gwiazdy. Dlatego tak mi dobrze. Tak mi spokojnie i cicho, jak już dawno nie było. Boże, błogosław wszystko.


Wiele rzeczy dzisiaj mnie zaskoczyło, np. to, że obudziłam się rano i pięć minut później pod blok podjechały 3 straże pożarne i dwa radiowozy. Strażacy zaczęli wbiegać do mojego bloku, w maskach, z wężami, w szaleńczym biegu. Skąd wiem? Bo spanikowałam i poszłam zapalić, jak kilku innych sąsiadów. Staliśmy więc przed blokiem, paląc i starając się nie panikować, ale mi się nie udało, wiecie, panika to moje drugie imię. Paliłam jednego za drugim, w międzyczasie obudziłam wszystkich w domu, żeby się ubrali szybko, bo coś się dzieje w bloku i jakby czuć zapach gazu. Nie powiem, strażacy to jest to, naprawdę. Średnia wieku 30, mundury, węzę, bieganie, oh yeah. Co po niektórzy mnie już znają, bo ta sama akcja była 2 tygodnie temu w bloku naprzeciwko i ja też tam byłam. Tzn. przed blokiem sobie paliłam, ale akcja taka sama. Mniejsza z tym, potem podeszli do nas policjanci, to samo, średnia wieku 30, mundury, władza, pistolety i inne wielkie sprzęty. Właśnie ostatnio stwierdziłyśmy z Anką, w naszym mieście strażacy i policjanci są baaardzo przystojni, młodzi i seksowni. Jak to wszystko się zaczęło to pożałowałam, że nie mam telefonu, bo po pierwsze zaistniałabym na spotted, a po drugie wysłała Ance fotki. Dużo fotek. Akcja nabierała tempa i w pewnym momencie poczułam się głupio z tą fajką, kiedy nie wiadomo było co się dzieje, a nie chciałabym być bohaterką memów no i włosy. Rozjaśniane od lat, pierwsze by poszły z dymem, haha. Już potem nie wypadało wracać do bloku i plątać się strażakom pod nogami, więc nawiązałam kilka znajomości z sąsiadami. I to jest plus, poczułam w powietrzu coś rodzinnego i prawie mnie zemdliło. Moi rodzice całkowicie mnie skrzywdzili i jak widać już zawsze będę tęsknić za rodzina i wszędzie jej szukać. Nawet w tak beznadziejnym miejscu jak pod blokiem i w tak dramatycznej sytuacji jak pożar. Ale mniejsza z tym, bo podeszli policjanci i pytali o pesel, na co ja zaskoczona odpowiedziałam: mój? Niestety nie, chodziło o sąsiadkę, która ich wezwała. Może następnym razem się uda, żartuje. Więc policjanci ucięli sobie z nami pogawędkę o dziwnych akcjach w ich karierze ,ja  nie mogłam wydusić ani słowa szczerze mówiąc, więc tylko kiwałam głową i się śmiałam. Wybaczcie, ale mogłam zginąć gdyby gaz się ulatniał, a nikt nie chciał nic powiedzieć. Na szczęście to nie był gaz, tylko sąsiadka z góry włączyła pralkę i zaczęło się jej dymić spod tapety, coś nie tak w instalacji elektrycznej. No i też poznałam sąsiadkę, moją imienniczkę :P


Czułam, że śmierć nadchodzi i w pewnym momencie pomyślałam, że jestem w niebie, hłe, hłe. Mam genialną intuicję, zawsze budzę się 10 minut przed takimi akcjami, zdążę się umyć, przebrać i zaczyna się. 3 raz mnie to spotkało, chyba nawet strażacy byli ci sami, i ja zadaje to samo pytanie: co się dzieje? Czy to coś poważnego? Hahahaha.


Więc tak, nadal lubię życie, ale inaczej. Jestem spokojna, bywam szczęśliwa i dopłynęłam do siebie samej. Tzn. dopływam, bo jeszcze trochę pracy przede mną. Ale teraz jest pięknie i czuję magię dnia codziennego. Myślałam nawet o kocie, ale mnie brzydzą i jednak nie chcę.

piątek, 24 maja 2024

Za rok o takim czasie będę wiedzieć.

 Chciałabym być na tyle czujna, żeby nie przegapić tego co ważne. Kiedy uciekałam z domu rodzinnego płakałam i krzyczałam, a potem wpadłam w otumanienie. Nie czułam nic. Dzień za dniem, krok za krokiem, tak żyłam. Bo gdybym zaczęła czuć rozpadłabym się na milion kawałków i chyba nie wstałabym już z tej zimnej podłogi w łazience. Myślałam, że to koniec, że teraz umrę i że już nie dam rady. Dzień za dniem.  A dzisiaj?


A dzisiaj żyję. Poznałam ludzi, którzy uczą mnie na nowo jak być sobą i żyć. Ania zmieniła moje życie, w pewnym sensie ciągnie mnie w górę i uczy, że co ma być to będzie Ja zawsze się martwię i narzekam i tak godzinami, a ona zawsze mi powtarzała, że nie ma co myśleć i się dołować, będzie co ma być. Czasami kiedy znów zaczynam wpadać w czarnowidztwo słyszę w głowie jej głos, który wrzeszczy na mnie, przyzywa mnie do porządku, a potem uparcie szepcze, że przecież będzie co ma być. Dodatkowo zwracam oczy ku niebu, do góry, ale tylko oczy nie całą głowę, bo wtedy człowiek się uspokaja i nie da się myśleć. Kiedy zwracasz wzrok do góry następuje stan zen, żadnych myśli, żadnego dołowania, nic. Dla pewności dmucham jeszcze w kciuk, żeby zdenerwowanie przeszło. Na chwilę pomaga, ale czasem chwila to cała wieczność.


Mam w pracy kolegę, Krystiana, z którym gadamy godzinami. Chyba o wszystkim i czasem myślę sobie, że to takie piękne, że czasem ludzie zdejmują maski i pokazują siebie prawdziwymi. Bez udawania, mydlenia oczu i całego tego trolo lolo.  W życiu nie ma miejsca na prawdę, ale czasem spotykasz kogoś przy kim jesteś sobą, z samymi wadami i niedociągnięciami, z przeszłością, która pali ci skórę i zabija powoli, a ta druga osoba akceptuje ciebie takim jakim jesteś. Są ludzie, przy których nie musisz udawać, kłamać, i miotać się. Stajesz wtedy i pokazujesz: taka czy taki jestem, walczę ze swoimi demonami, a może nimi jestem. Ktoś zaakceptuje, ktoś odepchnie, ale Ty trwasz.


Kiedy będziecie w moim wieku to zrozumiecie, że w życiu nie ma miejsca na prawdę, ale prawda i autentyczność jest tym co was wyzwoli.


Jest też inny kolega z pracy, Dawid, który uczy mnie, że trzeba upadać i podnosić się, w pomarańczowych i odblaskowych rękawiczkach i ja czuję ten blues. Mistrz Podbeskidzia w jeździe na rowerze, bywalec okolicznych SOR-ów , który nigdy się nie poddaje. Który się gubi przez remonty na drogach i pyka 30 kilometrów na rowerze. Sportowiec taki jak ja, z rozbitymi kolanami, ale ważne, że mamy jedno marzenie: lateksowe wdzianka sportowców.


Chciałabym tak trwać w tym zacnym towarzystwie nawet tysiąc lat.


Śmiejemy się naprawdę i szczerze, chodzą ze mną palić, gadamy, a i czasem milczymy.  Mało kto pamięta jak ważny jest drugi człowiek, jak ważne są relacje i rozmowy, głęboka nić porozumienia. Wczoraj ich nie znałam, a dzisiaj gadamy o wszystkim godzinami. Gdyby ktoś mi powiedział 5 lat temu, że na starość spotkam męskie bratnie dusze wyśmiałabym go.  Te znajomości dają mi głęboki i prawdziwe szczęście, otwierają okienka w mojej duszy i czasem znów czuję, że to wszystko jest coś warte.


Mam też innego kolegę, z którym nigdy nic nie wiadomo i sama nie rozumiem. To długa i skomplikowana historia, czasem przyjemna, a czasem bolesna. Ale ważna, bo wiem, że wciąż mogę coś poczuć.  Za rok o takim czasie już będę wiedzieć jak to się skończyło. Za rok o takim czasie..


Miała być burza, a świeci słońce. Miał być koniec świata, a nadchodzi nowy dzien. O Boże, w którego już nie wierzę, daj mi siłę i ocal mnie. I pomóż mi i prowadź mnie i jeszcze raz: daj mi siłę.


Jutro idę do fryzjera na 7:15 i chciałabym zaszaleć. Podobno we włosach jest ukryta pamięć tego co się zdarzyło, a ja czuję, że chcę je ściąć, że chce coś zmienić. Czy, gdy zetnę włosy, to zapomnę? Czy przestanie mnie boleć i ranić?


Pewnie nie, ale pomarzyć zawsze można.


Wypłyń z bezpiecznego portu, mówili. Wypłynęłam i co? I chuj, tylko się pogubiłam i nie znam drogi ani do przodu ani do tyłu.


Za rok o taki czasie będę wiedzieć

wtorek, 21 maja 2024

Co zrobić jak przekwitną floksy.

 Panie i panowie, piszę to z udręką i poczuciem wstydu, ale dzisiaj jestem szczęśliwa. Serio serio. Słyszę fanfary, muzykę oceanu i szelest trzepoczących skrzydeł aniołów. Wiadomo, ze czysta radość to nie jest mój naturalny stan, raczej uginam sie pod ciężarem życia i masy problemów, kroczę dumnie przez życie narzekając na prawo i lewo, z pewną dozą odrazy do ludzi i samej siebie. Tak, tam jest mój dom i port, ale dzisiaj wezwał mnie statek matka, życie poklepało mnie po plecach i zarechotało. 


Może przemawia przeze mnie martini, ale uwierzyłam, naprawdę uwierzyłam, że życie ma sens i jest coś warte. Że jeszcze może być przepięknie i będę łodzią, która wypłynie. Ech.. zbiera mi się na lekkie mdłości i litość do samej siebie już stoi za drzwiami, ale chuj z tym. Może to ostatni taniec, ostatni podmuch wiatru, ale dzisiaj czuję, że to wszystko jest coś warte i że w innych okolicznościach mogłoby się udać. Wiem, że się nie uda, ale mogłoby.


Powód jest prozaiczny i banalny, mianowicie byłam na występach mojej córki Celestyny, bo od roku chodzi na tańce i raz za czas mają występy i powiem wam, że muzyka krąży w moich żyłach. Było super. Czuje ten flow, czuję taniec, śpiew ptaków i życie. Pierwszy raz w życiu widziałam górali tańczących salsę i podobało mi się. Te ciała, kręcenie dupami i wicie się na scenie w erotycznych spazmach. Też chcę twerkować (jak to się pisze?) i tez chce tańczyć hip-hop( hello, polska Beyonce) i nawet chciałam się zapisać, ale jak wstałam z fotela strzeliło mi w kolanie i po zawodach. W moich myślach i marzeniach będę dziką kocicą i będę twerkowac, oh yeah.


Żeby nie było tak wesoło poszłam dziś do apteki i farmaceutka, którą znam z widzenia ucieszyła się na mój widok, po czym dodała, że naprawdę jej miło się, że u mnie wszystko w porządku, hłe, hłe. W porządku to duże słowo, poprawiłam ją szybko, ale jeszcze się trzymam. Skoro sama zapytała to jej trochę powiedziałam o swoich problemach i dolegliwościach, potem poużalałyśmy się nad moim losem, prawie poklepała mnie po plecach z podziwem i szacunkiem, potem jeszcze dodałam, że chyba się już sypie więc znów mnie pocieszała, a następnie z zadartą głową i myślą, że naprawdę świetnie sobie radze i jestem bohaterka wyszłam z apteki. Pech chciał, że potknęłam się na schodach, w kolanie strzeliło, ale zacisnęłam zęby, zaczęłam klnąć siarczyście w myślach i ze łzami w oczach, kulejąc podążyłam w stronę domu. Musiałam stanąć w trochę krzywy sposób, żeby w kolanie znów przeskoczyło i wszystko wróciło na swoje miejsce, ale udało się.


Bohaterowie nie zawsze noszą pelerynę, ach... Oczywiście mam na myśli siebie.


Oczywiście.

niedziela, 19 maja 2024

Jestem przedziurawioną łodzią podwodną.

 O Boże! Cos się kończy coś zaczyna, prawda? Patrzę na Iwonę, patrzę na nią i wiem, że to po prostu się nie uda. Mówimy o swoim życiu od 38 lat, bo tyle się znamy. Chwyta mnie za rękę i obie toniemy w bezgłośnym płaczu, bo łzy nie płyną. Uśmiechamy się do siebie w smutny sposób, jak wtedy gdy miałyśmy po 6 lat. Tyle lat. Tyle bólu, złamanych serc i tyle nadziei. Gdzie się to podziało? W podstawówce siedziałyśmy obok siebie na przerwie i patrzyłyśmy w gwiazdy. W zeszyt od polskiego. W nadzieję, która ulatywała w niebo.


Potem spotykałyśmy się gdzieś w przelocie, zajęte własnym życiem, ale zawsze chciałyśmy uciec do Meksyku i być razem starymi lampucerami w różowych kapeluszach. Niekiedy kochasz kogoś przez całe życie i ta osoba trzyma cię za rękę kiedy spadasz. Trzyma twoją rękę i nie puści choćby nie wiem co. Kocham ją. Kocham tak bardzo, że czasem wydaje mi się, ze tylko we wspomnieniach przyjaciół i znajomych jeszcze jestem sobą. Przykładam swoje życie do jej życia i obie tęsknimy.  Kiedy to się stało? Kiedy dorosłyśmy i poczułyśmy pustkę? Dryfujemy, o tak, moje ulubione słowo, więc dryfujemy i nie płaczemy, żeby tusz z oczu nie spłynął.  Pamiętam, ze na miejscu zbrodni, w tamtym domu, w tamtym miejscu, czasem siedziałyśmy na tych płytach nad Sołą, piłyśmy wino z plastikowych kubeczków, słońce muskało nasze ciała, a my byłyśmy szczęśliwe. Na chwile, ale tak.  Byłyśmy szczęśliwe i wierzyłyśmy, że jutro to jedyny dzień, który nie nadchodzi nigdy.


Tyle lat, kurwa tyle lat.


Szkolne dyskoteki w podstawówce, pierwsza miłość. Lata 90-te pamiętam jak przez mgłę, ale wtedy wszystko było coś warte.


Teraz gadamy, wspominamy, żalimy się. Coraz więcej rzeczy nam nie wychodzi, coraz więcej części ciała nas boli. Zestarzejemy się razem. Nie siedzimy już na tamtym dachu, nie gramy w gumę, ale wciąż uśmiechamy się do siebie. Gadamy przez telefon godzinami.


Umieram, za każdym razem kiedy przeszłość wyciąga po mnie łapska umieram. Po kryjomu ocieram łzy. Mam roztrzaskane serce, ale żyje. Może to jedna z ostatnich takich niedzieli? Maleńczuk śpiewał, że kładzie na oko gruby tusz i ja tez. Słońce oświetla moją twarz, włoski sąsiad wrócił, sąsiad z mafii tez. A ja tonę. Tonę i tonę. Unikam ich obu, zakładając ciemne okulary.


Dzisiaj jestem smutna w szczęśliwy sposób. Myślę sobie, że przecież każdy koniec to jakiś początek.  To prawda, że nie dzwonią fanfary kiedy podejmujemy ważne decyzje życiowe. Czy jutro będzie przepiękne? Ne wiem. Będzie nowe i inne, ale chyba wciąż dobre.


Stoję przed blokiem i palę. Przełykam bezgłośnie łzy. Tęsknie za Iwonką, jest tak blisko, a dzieli nas ocean czasu, hłe, hłe. To nieprawda, ale dobrze brzmi. Mówi mi, że teraz już bliżej niż dalej, a ja się śmieję  i śmieję i śmieję. A potem nastaje cisza i ta tęsknota za nią rozrywa mi serce. Kiedy to się stało? Nagle byłam w bezpiecznym gnieździe, a potem los mnie rzucił na ciemny bezkres życia. Gdzieś po drodze sie zakochałam i teraz muszę się odkochać. Iwona mówi, że tonie w morzu łez, ale znam ten tekst, to Kasia Kowalska, a my wciąż możemy rodzić następców tronu, tzn. ja, bo ona mówi, że nie może mieć dzieci.


Wszystko będzie dobrze, mówi mafioso z klatki obok. Mówi też, że palenie szkodzi i czy mąż wie? Tak wie, więc on sugeruje ,że trzeba rzucić, na co ja pytam: męża czy fajki? A on się śmieje i  śmieje i śmieje. Patrzy na mnie, podczas gdy ja patrzę na niego i nastaje niezręczna cisza,. Może w następny życiu, myślę sobie, ale przecież wiem, że życie najpierw cię pierdolnie, a potem spyta co tak leżysz.

Wybiec do przeszłości i powiedzieć, że bez doświadczeń życie byłoby prostsze, prawda? Jeszcze chwile i zacznę palic w oknie narażając się na gniew rodziny, ale czuje się osaczona. Człowiek wychodzi przed blok na samotną fajkę, żeby poczuć obrzydzenie do siebie i litować się nad swoim życiem i bum, nagle pojawia się ktoś kto chce rozmawiać, poznać się i traktuje cię jak czysty i niewinny śnieg. To śmieszne, ale nieszczęśliwa i złamana kobieta przyciąga do siebie różnych zjebów.


Nigdy nie chciałam poznawać sąsiadów, a teraz jest ich pełno. Mafia, Włosi i dziki świat. Liznę trochę języka bo Włoch mówi do mnie: buongiorno i opowiada mi o odległym świecie.


Tak więc wiecie, tonę w morzu łez, ale jestem szalonym żeglarzem i przedziurawioną łodzią podwodną. Czy wypłynę? Nie wiem.


Czy chciałabym wypłynąć?


Makijaż ma ten jeden plus, że nie płaczesz, bo tusz może się rozmazać. W moim wieku to niezły argument.


Mój aloes rośnie jak szalony. Jedyny kwiat w tym domu, bo reszta zdechła.  Niech to będzie nasz sekret. Jebane kwiatki, właśnie wtedy kiedy potrzebujesz wsparcia wyschną niczym pochwa w menopauzie i wbiją ci nóż w plecy. Ale aloes nie pęka, rośnie niczym włosy na mojej brodzie i zawstydza wszystkie badyle na parapecie. Tak trzymaj maleńki, życie jest do dupy ale ty trwaj  rośnij i smakuj gorzko.


Moje dzieciństwo też było gorzkie, ale spoko. Przetrwałam i nie panikuję. Zjebane dzieciństwo zastąpiłam odrazą do siebie. Owinę się we frotę i chwycę maszt swojego życia w swoje życie. Ahoj samotni żeglarze 😛 

czwartek, 16 maja 2024

Mało jest pojebanych?

 - zapytał mój kolega z pracy Krystian. Czy on mówił o mnie? Czy on mówił o mnie? Nie, w końcu jesteśmy bratnimi duszami. Chociaż tak dziwnie na mnie spojrzał. No kurwa. W sumie byliśmy wtedy sami i o kim by to mówił? Fajnie, więc tak mnie widzą ludzie. Ale z drugiej strony przecież nie mógł by mnie obrazić tak prosto w twarz. Lubię myśleć o sobie, że jestem uroczym i zabawnym alkoholikiem z tendencja do szaleństwa. Słowo:"pojebany" burzy lekko ten obraz. Teraz w tle leciałby marsz pogrzebny, a ja spadałabym w otchłań krzycząc, że pojebanych też lubią.


Mój ojciec też miał podobne zdanie. Twierdził, że jestem tak walnięta, że gdyby ktoś mnie porwał  to wystarczy, że zaczęłabym gadać, a odstawiłby mnie pod dom z piskiem opon. Zabawna historia, tyle, że może być prawdziwa. W moim życiu jest tyle traum i niezabliźnionych ran, że mogłabym nimi obdarować przynajmniej 4 osoby. Rodzice zniszczyli mi życie. Wiem, jestem zbyt stara, żeby obwiniać o wszystko rodziców, ale po pierwsze to prawda, a po drugie musze to robić, żeby przetrwać. Tak jak powiedziałam dziś Krystianowi: mój ojciec nienawidzi Żydów, czarnych, PO, innych ludzi i mnie 😉 Mam nadzieję, że w takiej kolejności, choć mam dziwne wrażenie, że mogę być na szczycie listy. Też twierdził, że jestem pojebana, choć w dobrych latach widział we mnie syna, którego nigdy nie miał. Sorry, ale chuja sobie nie przyszyję. To może być powód mojego miotania się w życiu, miotania się i zagubienia, wybierania złych facetów, ufania w każda bajkę, która owi faceci mi sprzedawali. Tylko mnie kochaj, szeptałam bezgłośnie tonąc w oceanie nieszczęścia i bólu. Wiem, dużo nawiązań do wody, ale jak byłam dzieckiem i byłam z rodzicami nad rzeką to o mało się nie utopiłam. Uratowały mnie dwa kucyki z białymi kokardami, które były widoczne na powierzchni wody. Ktoś zapyta czy pamiętam coś z tamtej chwili. A i owszem: zielone glony pod wodą i głosy rozsadzające mi mózg, które wołały: chodź  z nami, chodź z nami. Żartuję, glony były takie niebiesko-zielone, choć może bardziej zielone, ale nie pamiętam, żebym łapała oddech.  A podobno oddech to życie. Chyba dostałam wtedy drugą szansę od losu, no kurwa WOW.


Może umarłam? Może przeżyłam śmierć kliniczną? Hmm, to by tłumaczyło wiele rzeczy. To by wyjaśniało dlaczego jestem jaka jestem. Co prawda ojciec wyciągnął mnie z tej wody, ale może podświadomie mnie znienawidził i karał za to, że poniósł porażkę wychowawczą, bo o mało nie umarłam? Obwinił mnie za wszystkie swoje porażki i teraz ja, jako najstarsza córka niosę traumy rodzinne?


Jestem najgorszym koszmarem Freuda.


Dlatego może i jestem pojebana, ale z moim dzieciństwem, rodzicami, traumami rodzinnymi jak mogłabym trwać, żyć i nie zwariować? Boże, nie odpowiadaj, plisss.. Tak Krystianie, nie wychowałam się w pałacu ze złotymi klamkami, tylko wychowała mnie ulica. Żyj, żeby przetrwać i twarde prawo pięści. Zjebane dzieciństwo, traumy wojenne, odrzucenie przez najbliższych, prawie bezdomność, dwóch wujków alkoholików w rodzinie, problemy psychiczne, problemy z kolanem, problemy z alkoholem, problemy z fajkami, problemy z facetami, sama sobą, porażka macierzyństwa, mafiosi, którzy zamieszkali w bloku obok- kim jestem i dokąd zmierzam, że tak poetycko spytam? Chciałabym być normalna, może mniej pojebana, ale los nie dał mi wyboru. Ale jak to mówia: jeśli Bóg zsyła na Ciebie przeszkody to znaczy, ze jesteś stworzony, by im podołać. No nie wiem. Jestem w rozsypce Boże, nie uniosę więcej. Wybacz, ale nie urodzę polskiego Mesjasza, bo jestem zbyt nawalona i niewyspana. No chyba, że bardzo chcesz. Ale z drugiej strony dobrze wiemy, że nie nadaję się na świętą, zbyt wiele razy upadałam, by złota aureola zawisła nad moją głową. Poza tym będę szczera: jestem za stara Boże, żeby zostać matka i tez nie czuje tego vibu. Macierzyństwo nie jest moją mocną stroną. Pozdrawiam moją ukochaną córkę Filipinę, imię zmienione na potrzeby filmu, hłe, hłe.


Jakby tego było mało to budzę się codziennie o 3 rano, a  Anka mówi, ze to godzina diabła i demony mnie nawiedzają. Czego chcecie? Czego chcesz królu piekła? Już nic nie mam, jestem na dnie, samotna i opuszczona i nieszczęśliwa, nie radząca sobie z niczym, upadła 35-letnia (hłe, hłe) alkoholiczka. Więc ponawiam pytanie: czego chcecie ode mnie? Nie mam już nic.


A odnośnie tragedii i traum, mam jednego czarnego włosa na brodzie, którego regularnie wyrywam pęsetą. Jeżeli to nie jest oznaka diabła to musi być menopauza. Super, świetnie, powitajmy na scenie królową demonów i piekieł, kobietę, która spierdoliła moje życie: moją matkę. Czujecie ten vibe? Jedno nieszczęście większe od drugiego, dadada dam.


Ponawiając pytanie czy mało jest pojebów? W mojej rodzinie wystarczająco dużo i nie ma takiej ilości alkoholu, żeby to wyprzeć z podświadomości. Ach... Ach... WYPARCIE to jest to, wyparłam w życiu już tyle rzeczy, że stałam się królową wyparcia, studnią bez dna gdzie jest wszystko co wyparte.


Panie i panowie, wsadźcie moją rękę  do ognia, a nie zdradzę hasło do Troi !


Żartuję. Jeszcze ogień nie muśnie koniuszka mojego palca, a wyśpiewam wszystko krzycząc: boję się i boję się. A jeśli chodzi o strach to w dzieciństwie rodzice przywiązywali mnie do kaloryfera... żartuję. Mieliśmy grzejniki 😂


Czy potrafię jeszcze płakać? Czy ja coś czuję? Siadam w fotelu i patrzę w okno. Kwitnie bez, kocham bzy. W tamtym domu posadziłam kilka drzewek bzu i myślałam, że na starość będę wąchać (jak się pisze wąchać? jakie h? nie wiem ) i znajdywać w moim ogródku ukojenie. Co dostałam zamiast tego? Nic. Jak moi rodzice nas wyrzucili  stamtąd, ojciec kiedyś zadzwonił do mnie i powiedział, żebym brała te jebane krzaki.


Sam jest jebanym krzakiem. Bez odbioru.

środa, 15 maja 2024

"Kim byli napastnicy? Nie wiem. Prawdopodobnie Niemcy"

  Hmmmm. Chciałabym napisać, że płynę po oceanie życia, ale wszyscy dobrze wiemy, że to nieprawda. Ledwo dryfuję. Maszt złamany. Łódź przecieka. Koło ratunkowe nie zabrane. Wino się skończyło. Papierosy też. W dodatku zaczyna się sztorm, a za burtą widzę rekiny. To tak w skrócie.

  Jestem w rozsypce, jak zawsze zresztą. Już nie mieszkam tam gdzie mieszkałam, bo pokłóciłam się z rodzicami i nas wyrzucili z domu. I teraz bujam się w mieście, samotna i opuszczona niczym meduza wyrzucona na brzeg. Może nie do końca samotna i nie do końca opuszczona, ale któż z nas nie jest samotny na tym świecie? Karma to dziwka, tak mówią, i kilka tygodni temu dowiedziałam się, że matka, z która nie gadam od kilku lat ma złośliwego raka piersi. I co tu zrobić?


   Nie wrócę na miejsce zbrodni. Nigdy w życiu. Ale gdyby ktoś 5 lat temu powiedział mi, że wyprowadzę się z rodzinnych stron i zamieszkam w wielkim mieście to śmiałabym się do rozpuku. No ale... Już się nie śmieję.

   

   Lubię pić wino(żłopię jak stara pijaczyna), po 11 latach wróciłam do fajek i ogólnie chujowo, ale stabilnie. Aaa, jeszcze jedno, póki co nie biegam, bo w lutym na imprezie tak się nawaliłam, że upadłam podczas tańca i teraz mam chore kolano. 4 lipca prześwietlenie, ale całe jest spuchnięte, boli i ściągnęli mi 2 strzykawki wody. Na pogotowiu mieli niezły ubaw ("pacjentka twierdzi, że wywróciła się podczas tańca, hłe, hłe ), ja jako jedyna się nie śmiałam i czas pokazał, że miałam rację. Jeden pijacki wybryk (tańczenie twista po kilku drinkach? nie polecam) i kolano zepsute do końca życia. Trochę kuleję, nie mogę klękać i kucać i uprawiać żadnych sportów. Nie jest łatwo być mną :)


     Czasami jeszcze patrzę w niebo. Czy widzę gwiazdy? Może czasem. Czy widzę słońce? Rzadziej. Ale już nie wołam w niebo w pijackim szale.


    Czy nadal lubię życie tylko inaczej? Od dawna nie. W pewnym sensie jestem przeczołgana i zmęczona, ale już nie płacze. Łzy nie płyną. Jestem martwa w środku. Ale od pasa w dół wszystko działa 😂 Tak jak kiedyś przeczytałam w necie takie zdanie, że życie najpierw cię pierdolnie, a potem spyta co tak leżysz. Leżę i chce leżeć. Przynajmniej dzisiaj, teraz, może jutro już nie.


    Nie biegam, to boli najbardziej. Kurwa, to jest taki ból dla mnie, że czasem patrzę na biegaczy i chce wyć. Ale łzy nie płyną, bo, tak jak wspomniałam, jestem martwa w środku.


     Przynajmniej mam fajną pracę. Sami faceci, fajni faceci. I wtedy wchodzę ja, cała na różowo 😂😂😂. Tak, wciąż kocham róż i kicz, kim byłabym bez tego? Nie wiem.


    Co będzie za rok o takim czasie? Co będzie za rok o takim czasie? Co będzie za rok o takim czasie?


    Nie wiem, ale żyję i tylko czasem, w pijackim szale, zadaje sobie to stare pytanie, na które wciąż nie znam odpowiedzi: kim jestem i dokąd zmierzam?


     Ach... i chyba mam raka, płuc, myślałam, że płuc, ale to może być odbyt, bo dzisiaj jak wstawałam po ćwiczeniach to strasznie bolała mnie kość ogonowa. Czy to nie byłaby ironia losu? Wciąż powtarzam, że mam wszystko w dupie i może to to. Śmiercionośną broń zagłady, że tak poetycko powiem.


     Ale do brzegu: trafię do wyjścia. Chyba.  Sayonara. Bez odbioru. Nara.




Jeśli chodzi o godność to nigdy jej nie miałam.

 Czerwiec to miesiąc moich urodzin, zaczęłam więc udawać przed sobą, że zbieram się do kupy i idę w stronę wysp szczęśliwych. Ale dzisiaj ws...